Przejdź do głównej zawartości

PO ODKUPIENIE


- Sąd, na podstawie art. 148 Kodeksu karnego, skazuje Tomasza Kuczyńskiego na karę dożywotniego pozbawienia wolności za brutalne zamordowanie 25-letniej Weroniki Truszyńskiej. 
Sędzia uderza młotkiem o blat stołu i kończy rozprawę. Na widowni rozległ się płacz. Starsza kobieta zalewa się łzami
- Nie! Nie, nie, nie! To mój... To mój synek! – krzyczy zrozpaczona matka skazanego. Jej cała zmęczona twarz pokryta jest łzami, które nie przestają lecieć z jej ciemnobrązowych oczu.
Po opuszczeniu sali sądowej przez sędziego, ochrona skuwa osądzonego i wyprowadza go. Wychodzi bez żadnych emocji, nie płacze, nie wrzeszczy, zachowuje kamienną twarz. Nie odważa się nawet spojrzeć na swą matkę, bo wie, że to złamałoby go, emocjonalnie poturbowało. Jedyne co robi, to pokazanie środkowego palca swojej prawniczce – Katarzynie Skutnik – „niepokonanej” jak głosi jej strona internetowa. Te określenie pasowało do niej aż do teraz, gdyż była jej to pierwsza sprawa, którą przegrała. Najlepsza, najbardziej rozchwytywana prawniczka w całej Polsce po raz pierwszy przegrała sprawę. Zawsze wydawało się to jej najodleglejszym i niemożliwym koszmarem. Tymczasem siedzi tu, na sali jednego z warszawskich sądów, tuż po przegranej rozprawie i wpatruje się w godło powieszone na ścianie.
- Już chyba czas wyjść – mówi nieuprzejmie ochroniarz ewidentnie poirytowany bezczynnym siedzeniem kobiety.
Ta wstaje i bez słowa opuszcza pomieszczenie. Po wyjściu czeka na nią tłum dziennikarzy z mikrofonami i kamerami. Sprawa zabójstwa Weroniki była jedną z najgłośniejszych spraw w ostatnich latach. Nagłaśniana przez media na skalę kontynentalną, komentowana przez tysiące ludzi. Kobieta nie ma ochoty odpowiadać na jakiekolwiek pytania, więc bezsłownie przeciska się przez tłum. W pewnym momencie przystaje na chwilę, ponieważ dostrzega mamę Tomasza. Udaje jej się tylko powiedzieć krótkie: „ Przepraszam”, a starsza kobieta z ogromną siłą ją policzkuje i wykrzykuje zbitki słów, których Katarzyna nie może dosłyszeć. Przyspiesza kroku i jak najszybciej udaje się do swego samochodu zaparkowanego na sądowym parkingu. Po wejściu do auta zaczyna krzyczeć wniebogłosy. Nie może się opanować, krzyk ani trochę jej nie uspokaja, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej podnosi poziom jej smutku i rozgoryczenia. Gdy czuje, że choć trochę się uspokoiła, postanawia wrócić do domu.
Jadąc, a raczej wlokąc się zakorkowanymi ulicami w Warszawie, myśli, o tych wszystkich wygranych sprawach, godzinach spędzonych nad pracą, nieprzespanymi nocami, które poświęcała na dogłębne analizy dowodów. Sukces i pozycja w środowisku prawniczym nie przyszły same – zostały okupione ciężką pracą, brakiem życia prywatnego, praktycznie zerowym kontaktem z rodziną. A w tej chwili to wszystko runęło jak domek z kart. Teraz trudno go odbudować, bo brakuje niektórych kart – pewności siebie i chęci. 
Gdy znajduje się już w domu, spokój, który odnalazła podczas jazdy samochodem, odchodzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a na jego miejsce wstępują gniew, frustracja i rozgoryczenie. Nie myśląc nad tym, co robi, kobieta otwiera kuchenne szafki, zaczyna bez opamiętania tłuc naczynia. Talerze, kubki i szklanki latają po całym domu. Kasia doskonale wie, że to absolutnie w niczym nie pomaga, ale chociaż na chwilę może zapomnieć o przegranej. Gdy orientuje się, że zbiła wszystkie możliwe naczynia, zaczyna płakać i spostrzega, że jej noga krwawi. 
- Cholera – szepcze i udaje się do łazienki, aby zmyć z siebie krew.
Rozbiera się i wchodzi pod prysznic. Ciepła woda spływa po jej ciele, zabierając ze sobą czerwony płyn z nóg. Spod prysznica wychodzi po godzinie, ale nie martwi się o to, ile wody zużyła. Wie, że to pomogło jej się uspokoić.
Wyciera swoje zmęczone ciało ręcznikiem i nakłada czyste ubrania. Te, które miała na sobie w sądzie, postanawia wyrzucić, aby już nigdy więcej nie widzieć ich. 
- Okropna spódnica, okropna koszula, okropny żakiet – mówi, wrzucając je do kosza. 
Po ”oczyszczeniu” przystaje na chwilę przed lustrem. Wpatruje się w swoją twarz, która jeszcze nigdy nie była tak zmęczona i tak ponura.
- Tak bardzo cię nienawidzę – mówi do swego lustrzanego odbicia i pluje na lustro.
Zdaje sobie sprawę, jak żałośnie i bezsensownie się dziś zachowuje, ale nie jest w stanie się powstrzymywać. Musi się wyżyć, musi dać gniewowi znaleźć ujście. Mimo głosu w jej głowie, który podpowiada jej, aby nie wchodzić głębiej w dzisiejszą przegraną, aby kompletnie to zignorować, bierze do ręki laptop. Po chwili przeglądania Internetu, okazuje się, że o dzisiejszym wyroku mówi cała Polska. Ba, cała Europa jest zaciekawiona, jak zakończyła się ta kontrowersyjna sprawa. „Spektakularna porażka Skutnik”, „Tomasz K. skazany na dożywocie”, „Jednak do pokonania” to tylko niektóre nagłówki artykułów, które przeczytała. Po pewnym czasie słowa wypisywane w Internecie ranią ją tak bardzo, że z hukiem zamyka komputer. Jest na siebie wściekła za to, że nie posłuchała głosu w swej głowie, za to, że po raz kolejny myślała, że nic nie jest w stanie jej zniszczyć. Po chwili jednak postanawia znowu zagłębić się w otchłań Internetu. Tym razem jednak ma jasny cel -  wejść na własną stronę internetową. 
Od razu po wpisaniu adresu, na ekranie widać ogromne zdjęcie prawniczki w przestronnym biurze. Tuż nad nim znajduje się rzucający się w oczy napis: „KANCELARIA KATARZYNY SKUTNIK”,  a obok podane są dane kontaktowe. Dla ciekawskich zostały dodane krótkie opisy wszystkich wygranych spraw oraz zdjęcia z klientami kobiety. Nie mając nic innego do roboty, postanawia odświeżyć sobie wszystkie te wydarzenia. Przegląda galerię fotografii i czyta krótkie teksty. To w jakiś sposób podnosi ją na duchu, lecz wie, że to tylko puste słowa napisane w Internecie, który niedługo i tak będzie pełen negatywnych komentarzy i wyzwisk. Po przejrzeniu dosłownie wszystkich zdjęć i przeczytaniu wszystkich możliwych tekstów wpisuje w wyszukiwarce „Skutnik Warszawa opinie”. I oto przed nią znajdują się setki forów internetowych z tysiącami komentarzy.
Świetna, rewelacyjna! Praca z nią to była dla mnie istna przyjemność! Polecam serdecznie wszystkim, którzy myślą, że nie uda im się wygrać. ~  Krystyna, 48 lat
Wow, to, co zrobiła na sali rozpraw, było nieziemskie! Megaaaa! ~ Paweł, 23 lata
Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję! To naprawdę cudowne, że są osoby, które chcą pomagać innym i poświęcają przy tym ogrom swego czasu! Niezawodna, niezastąpiona, jedyna w swoim rodzaju! ~ Małgorzata, 37 lat
Bardzo rzadko się wzruszała, praktycznie wcale, bo nigdy nie wiedziała, jaki jest sens w pokazywaniu swoich emocji, ale te wypowiedzi wzbudziły w niej coś, czego nie czuła już od bardzo dawna. Po raz kolejny zobaczyła, jak proste słowa pomagają jej otrząsnąć się z porażki. Jeszcze kilka godzin tematu wydawało jej się, że po dzisiejszej przegranej jej życie zawodowe się skończy, a teraz czuje się coraz lepiej. Pocieszająca siłą, jaką miały te wszystkie komentarze i zdjęcia, daje jej pewien pomysł.
- Przecież ja jestem niepokonana... – mówi po ciuchu – ja tak łatwo się nie poddaję... Jestem najlepszą prawniczką w całej Polsce i nic mnie nie zatrzyma! Jeszcze im pokażę, co to znaczy wygrywać! 
Postanawia wyruszyć do Ełku, miasta, gdzie rzekomo Tomasz Kuczyński zamordował Weronikę Truszyńską. Postanawia jechać tam, by znaleźć prawdę, by odszukać coś, co oczyści jej klienta z wszelkich zarzutów i pozwoli mu wyjść na wolność. Jeszcze nigdy w życiu nie była czegoś tak pewna, jak jest teraz, mimo że to bardzo spontaniczna decyzja. Od razu udaje się do sypialni i pakuje walizkę. Nie wie, na jak długo chce tam wyjechać – wie tylko, że zostanie tam aż do odkrycia prawdy.

***
Silnik samochodu startuje już przed 6, a bagażnik wypchany jest walizką i torbami z dokumentami. To szalona, wręcz nienormalna podróż w poszukiwaniu czegoś, co może wcale nie istnieje. Miała jednak nieodparte, że to właśnie w Ełku znajdzie coś, co przywróci jej dawną reputację. I oczywiście wyciągnąć z więzienia swego klienta. Nie potrafiła jednak nie myśleć o tym jako o osobistym odkupieniu, gdyż zawsze stawiała siebie na pierwszym miejscu. I nie ma się tu ku czemu dziwić, w końcu nie miała z kim dzielić się swoim życiem, tak naprawdę nie miała nikogo. 
Prawie czterogodzinną trasę spędziła w kompletnej ciszy. Radio pozostawało wyłączone, telefon wyciszony, co jakiś czas dało się słyszeć stukot kół auta. To była jej pierwsza tak długa podróż od niepamiętnych czasów, bo wcześniej zwyczajnie nie miała na nie czasu. Praca w wymiarze sprawiedliwości pochłania ogromną ilość czasu i nie kończy się wraz z końcem rozprawy. Wyjazd do Ełku nie był urlopem, wakacjami, bo jak sama sobie wmawiała -  nie zasłużyła na nie. Traktowała to jako wyjazd służbowy, część swojej pracy. 
Nie zdążyła zauważyć, a krajobraz za oknami zaczął się zmieniać. Na miejsce drapaczy chmur, zakorkowanych ulic, przepełnionych chodników znalazły się lasy, spokojne niebo, bezkresne pola i łąki. Takie widoki wyobrażała sobie, gdy chodziła na jogę, aby zrelaksować się po ciężkich dniach. Postanowiła jednak nie rozpraszać się tym, co znajduje się na zewnątrz, by nie zatracić celu swojej podróży.
Gdy minęła zielony znak z napisem „Ełk” odetchnęła z ulgą, ale wiedziała, że najcięższa część jeszcze przed nią. Nie miała nawet miejsca na nocleg, a sterta papierów z aktami sprawy sama się nie przejrzy. Postanowiła pojechać nad jezioro, z myślą, że będzie tam multum hoteli. Zaparkowała samochód przed pierwszym lepszym budynkiem i weszła do środka.
Wystrój przypominał muzeum rybołówstwa – mnóstwo zdjęć ryb, ogromny plakat zachęcający do łowienia ryb, przeróżne katalogi i albumy akcesoriów rybackich. Kobieta była przez chwilę lekko przerażona, ale była zbyt zmęczona, aby szukać innego miejsca. 
Niepewnie podeszła do recepcji, przy której stała stara siwa kobieta. Miała na sobie długą tunikę w ludowe wzory, sandały ze skóry oraz była poobwieszana niezliczoną ilością naszyjników, talizmanów. Wszystko zwieńczała kolorowa chustka, która na jej głowie wyglądała niczym turban. 
- Witamy w hotelu „Rybacka ostoja”! – odkrzyknęła staruszka na widok prawniczki. Pewnie od dawna nie mieli żadnych klientów, dlatego tak na mnie zareagowała, pomyślała kobieta.
 – Zapewne szuka Pani pokoju? Ach, no tak, po co innego mogłaby Pani do nas przychodzić – odrzekła ze śmiechem – mamy dużo pokoi do wyboru: apartamenty, pokoje małżeńskie, dla całych rodzin, a jeśli na przykład chce pani się zrelaksować, posiadamy małe spa. Może po...
- Cokolwiek -  odpowiedziała od niechcenia prawniczka. 
- No dobrze – recepcjonistka teatralnym gestem zaczęła wodzić po szafce z kluczykami. Finalnie wybrała kluczyk do pokoju numer 35. Katarzyna, tym razem uprzejmie, podziękowała staruszce i udała się na górę w poszukiwaniu swej sypialni. Gdy już znalazła drzwi, do których pasuje klucz, okazało się, że jest to dość duży pokój z przestronnym balkonem wychodzącym na jezioro. W pośpiechu rzuciła torby na łóżko i wyszła na taras zaczerpnąć świeżego powietrza. Widok, jaki rozpościerał się za oknami, zapierał dech w piersiach. To było kompletnie inne od tego, co widziała codziennie w Warszawie. Woda dawała jej spokój, relaksowała ją bardziej niż masaże, mimo że nawet jej nie dotykała. Chciała, żeby ta chwila trwała jak najdłużej, żeby nigdy się nie kończyła. Musiała jednak pamiętać, że nie przyjechała tu, by odpoczywać. 
Spojrzała na zegarek. 10:46. Było tak wcześnie, a ona już postanowiła, że nie będzie dziś nigdzie wychodzić. Jednak nie chciała zmarnować tego czasu, więc postanowiła, że jeszcze raz przyjrzy się wszystkim aktom sprawy zabójstwa Weroniki. Kartki papieru, fotografie i dzienniki zasypały całe łóżko. Zaczęła od wyszukania miejsc, o których mówił oskarżony. Było to dość trudne zadanie, bo nie była w Ełku nigdy wcześniej, więc musiała wspomóc się Internetem. Pizzeria, w której pracował Tomasz, osiedle, na którym mieszkał, dom Weroniki to tylko niektóre miejsca, które zlokalizowała. Okazało się, że nie są one tak daleko od hotelu, jak mogłoby się wydawać. To było dobre w mieszkaniu w małym mieście – wszędzie było blisko, każdy dystans można było pokonać piechotą. 
Spędziła długie godziny na przeglądaniu papierów i prawie nie zauważyła cudownego zachodu Słońca. Pomarańczowe światło okalało swą poświatą jezioro, co dawało niezapomniany efekt. Lekki wiatr poruszał liście w koronach drzew, a szelest, który powstawał dzięki temu, powodował wyostrzanie się wszystkich zmysłów. Kobieta przysiadła na krześle i obserwowała te nieznane jej dotąd zjawisko
***
Następnego ranka, ze snu wyrwał ją delikatny śpiew ptaków. Trochę ją to zirytowało, ale po chwili te uczucie przeminęło. Postanowiła odświeżyć się przed dzisiejszym „śledztwie”. Sama zastanawiała się, czy może tak to nazywać. Nie wiedziała, czy ludzie będą chcieli odpowiadać na jej pytania, skoro nie jest detektywem, policjantem, a na dodatek broni rzekomego mordercy. Nie, nie mogła tak o nim myśleć, przecież miała przeczucie, że jest niewinny i sam powtarzał jej to tysiące razy. Koniecznie musiała zmienić swój sposób myślenia. 
Nie wiedziała, jak ma się ubrać na coś takiego. Zdecydowała się na sprane dżinsy, czarną koszulkę, lekką kurtkę, czarne okulary przeciwsłoneczne oraz czapkę z daszkiem. 
- Boże, wyglądam jak prawdziwy agent – powiedziała ze śmiechem, patrząc się w lustro. 
Do płóciennej torby spakowała aparat fotograficzny, notes, kilka długopisów oraz butelkę wody, ponieważ miała być dziś bardzo wysoka temperatura. Pewna siebie zamknęła drzwi pokoju na kluczyk i wyszła z hotelu.
Gdy stała na dworze, nie wiedziała, w którą stronę ma iść. GPS okazał się przy tym niezbędny. Postanowiła zacząć od pizzerii, w której pracował jej klient. Była ona umiejscowiona na lekkim wzniesieniu niedaleko jeziora. Z dużych okien restauracji można było podziwiać jezioro, a w oddali dostrzegało się ruiny Zamku Krzyżackiego. 
- Dzień dobry, nazywam się Kata... – zaczęła mówić do kelnerki stojącej przy kasie.
- O matko, ja Panią znam! To Pani, Pani była w telewizji! To pani broniła Tomka w sądzie! Ja jestem Natalka, koleżanka Tomka. Musi pani jeszcze kogoś poznać – mówiąc to, odwróciła się i zaczęła krzyczeć w kierunku kuchni – Grzesiek! Grzesiek!
Po chwili zza drzwi wyszedł wysoki mężczyzna w fartuchu przybrudzonym mąką i sosami. W ręce trzymał kostkę sera, widać było, że został wyrwany z pracy.
- Zobacz, kto nas odwiedził – powiedziała kelnerka. 
- Łooo – zdziwił się – tego to się nie spodziewałem. Bardzo mi miło, Grzegorz – odrzekł i podał rękę Katarzynie.
- Bardzo się cieszę, że jestem tu tak mile widziana, ale jak możecie się domyślać, nie przyszłam tu bez powodu. Chcę jeszcze raz zawalczyć o uniewinnienie waszego kolegi. „I przywrócić swoją dawną reputację”, dodał głos w jej głowie. Musicie podać mi jak najwięcej dowodów, dla których myślicie, że Tomek jest niewinny. 
Zaczęła Natalia:
- Mogę napisać Pani całą książkę powodów, dla których myślę, że Tomek nie zrobił niczego złego. Po pierwsze, to Tomek, może czasami bywa porywczy, ale kto nie bywa, prawda? – Wszyscy mimowolnie przytaknęli. 
– Wydaje mi się, że za bardzo zależało mu na Weronice, żeby zrobić coś tak okrutnego, coś... Aż wzdrygam się na samą myśl o tym, co jej zrobiono – wykrzywiła twarz z obrzydzeniem.
- Co masz na myśli, mówiąc, że „za bardzo zależało mu na Weronice”? 
- No, oni... mieli się ku sobie – mówiła to z lekkim dyskomfortem. 
Prawniczka była ewidentnie zaskoczona. Tomasz nie mówił jej nic o tym, że jego relacja z Weroniką była czymś więcej niż tylko przyjaźnią. Ale dlaczego jej tego nie powiedział? 
- Ostatnio, to znaczy jakoś krótko przed tą całą sprawą, kłócił się ze swoją matką. Często się nam zwierzał -  mówiąc to, spojrzała się na kolegę – ale nigdy nie powiedziała, o co dokładnie chodziło. Ogólnie był jakiś dziwny, skryty, tajemniczy i takie tam. 
Prawniczka podziękowała im za rozmowę, ponieważ uznała, że ma już wszystkie informacje, jakie mogliby jej powiedzieć. Zaproponowali jej jeszcze herbatę, ale grzecznie odmówiła.
- Przepraszam -  dopowiedziała jeszcze kelnerka – ma Pani tutaj mój numer telefonu, w razie wypadku – odrzekła i podała jej małą karteczkę. 
 Prawniczka podziękowała jej skinieniem głowy i wyszła z budynku. Nie chciała marnować czasu i postanowiła udać się do następnego miejsca – osiedla, na którym mieszkał jej klient. Znajdowało się ono nieopodal pizzerii, toteż zdecydowała się tam przespacerować. Tym razem jednak udała się miastem, a nie jeziorem, bo chciała poznać miejską część Ełku. Bardzo spodobały się jej odrestaurowane kamienice, parki pokryte zielenią, liczne siłownie. W Warszawie też znajdowały się te wszystkie rzeczy, ale te małomiasteczkowe wydawały się jej inne, lepsze. Idąc ełckimi ulicami, zastanawiała się, jakby to było, gdyby to tutaj ułożyła sobie życie, z dala od tego całego zgiełku, wiecznego pośpiechu, presji. Z rozmyślań wyrwał ją pisk nawigacji w komórce, która nakazała jej skręcić w boczną uliczkę. Z daleka można było usłyszeć dudnienie głośników, z których leciała hip-hopowa piosenka. Znalazła się na dużym podwórzu, wokół którego stały bloki mieszkalne. Pośrodku placu znajdował się stary, niezadbany plac zabaw, na którym bawiły się dzieci. Obok niego stał zniszczony trzepak, a pod nim sterty papierosów. Uwagę kobiety przykuła jednak czerwona plama koło śmietnika. Podeszła bliżej niej i z obrzydzenia odbiegła. Okazało się, że to krew, jeszcze nie do końca zaschnięta. Dla niej było to odrażający widok, gdyż bardzo rzadko ma z nią do czynienia na żywo, najczęściej widzi ją tylko na zdjęciach sądowych lub w telewizji. Rozejrzała się dookoła, a dzieci bawiły się, jakby wcale nie widziały czerwonej cieczy tuż obok nich. 
- Czego chcesz!? – rozległ się za nią groźny wrzask. Z przerażenia aż podskoczyła. Nie wiedziała, czy ma się odwracać, bo kompletnie nie wiedziała, kto stoi za jej plecami. Jednak po chwili znalazła w sobie resztki odwagi i obróciła się. Jej oczom ukazał się dobrze zbudowany mężczyzna, którego ciało w większości było pokryte tatuażami nie do końca zrozumiałych. Był ubrany podobnie do niej -  czapka z daszkiem, ciemna kurtka, luźne spodnie -  a tak się od siebie różnili. 
– Zapytałem się, czego chcesz! -  jego ton był coraz bardziej agresywny.
Kobieta kompletnie nie wiedziała, co ma powiedzieć. Kiedy przygotowywała się na ten dzień, zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo, ale nie sądziła, że będzie się czuć aż tak zagrożona. 
- Spokojnie, proszę się uspokoić. Nazywam się Katarzyna Skutnik, jestem prawniczką. Zapewne kojarzy Pan Tomasza Kuczyńskiego, prawda? Broniłam go w sądzie, bo został oskarżony o morderstwo, ale... – na chwilę przestała mówić. Nie wiedziała, że powiedzenie tego na głos drugiej osobie będzie tak trudne. 
-  Zresztą, co będę Panu to opowiadać, na pewno to krąży po całym mieście. 
„Sprytnie to rozegrałam”, pomyślała, czekając na reakcję mężczyzny.
- N-no tak, słyszałem, słyszałem... No ale, dlaczego Pani tu jest? 
- Nie wiem, czy zrozumie Pan, o co mi chodzi... Po prostu mam nieodparte wrażenie, że Tomasz jest niewinny, po prostu to czuję, że sędzia się pomylił. 
- Co?! Bzdura, jeśli powiedzieli, że jest winny, to znaczy, że jest winny! Odejdź, kobieto, tutaj nikt nie potrzebuje twoich pytań ani rozterek. Poza tym, gdybyś była taką świetną prawniczką, która jest „niepokonana” – kreśli w powietrzu cudzysłów – to wygrałabyś to, a teraz przychodzisz tutaj z podkulonym ogonem i teraz szukasz odpowiedzi, pomocy, ojejku, jejku... – mówi to i udaje kobietę.
Kobieta nic nie odpowiedziała i odeszła. Wychodząc z placu, odwróciła się i obserwowała swojego rozmówcę. Szedł on do klatki, w której stał inny mężczyzna. Rozmawiał z nim chwilę, a podczas tego pokazywał ją palcami. Następnie nieznany towarzysz wyjął komórkę i zaczął z kimś rozmawiać. To zachowanie było dziwne, ale kobieta tłumaczyła to sobie tym, że pewnie jej obecność w Ełku jest ogromną sensacją i teraz wieści będą rozchodzić się z prędkością światła. Jednak wiedziała, że powszechna wiedza o jej obecności w tym mieście, nie wpłynie dobrze na przebieg jej śledztwa. Im mniej, tym lepiej – ta zasada mogła odnosić się do wielu rzeczy. 
Idąc przez ełckie ulice, zaczęła wspominać rozmowę z mężczyzną. Skąd on tyle o niej wiedział? Oczywiście, z pewnością słyszał o całej tej sprawie (o której zresztą słyszała cała Polska), ale że zapamiętał slogan z jej strony internetowej? Czegoś takiego się nie spodziewała. Nie miało to dla niej zbyt wielkiego sensu, ale postanowiła się jeszcze tym nie martwić, bo to nie były wszystkie miejsca, które miała zamiar odwiedzić. 
Kiedy siedziała w pokoju hotelowym i szukała lokacji, które mogłaby odwiedzić, znalazła adres szkoły podstawowej, do której uczęszczał Tomasz. Nie była pewna, czy znajdzie tam jakieś wartościowe informacje, ale zawsze mieć asa w rękawie w postaci łzawych opowieści nauczycielek. O ile jej klient nie był łobuzem czy chuliganem. 
Szkoła znajdowała się niedaleko jeziora. Kobieta sama chciałaby mieć taki widok z okien swoich sal lekcyjnych – woda i las zamiast blokowisk i zatłoczonych ulic. Przerwała jednak rozmyślania, rozumiejąc, że to śmieszne, bo i tak nie może już wrócić do swoich szkolnych czasów. Po wejściu przywitała ją sprzątaczka.
- Dzień dobry, co Panią do nas sprowadza? – zapytała z uśmiechem. 
– Najmocniej przepraszam, nie poznałam Pani. Ta czapka i te okulary, jakoś nie mogła skojarzyć. 
Starsza kobieta oblała się lekkim rumieńcem, nie wiedząc dlaczego. Czyli jednak mnie zna, pomyślała Katarzyna.
- Tak, to ja – odpowiedziała z niezręcznym uśmiechem. 
– Szukam – zaczęła przerzucać kartki w swoim notesie w poszukiwaniu nazwiska nauczycielki, z którą chciała porozmawiać – Pani Lewandowskiej. Z tego co wiem, to uczy matematyki, prawda?
- Tak, tak, naturalnie. Pani Lewandowska ma teraz lekcje w sali – przeciągnęła, by zapoznać się z planem lekcji – numer 201. Sala matematyczna, drugie piętro.
Prawniczka podziękowała i ruszyła w stronę schodów. Tak dawno nie była w szkole, ostatni taki epizod to chyba wyniki matur. Zapomniała, jak wyglądają korytarze, jaki dźwięk wydaje dzwonek. To wszystko wydawało się tak odległe, a teraz ma to na wyciągnięcie ręki. Gdy dotarła pod salę matematyczną, z której dało się słyszeć głośnie rozmowy uczniów i błagalne krzyki nauczycielki proszącej o ciszę, usiadała na ławce. Postanowiła nie przeszkadzać w lekcji, bo to jeszcze bardziej pobudziłoby dzieciaki i rozmowom nie byłoby końca. Siedząc na korytarzu, czuła się niczym uczeń oczekujący na dzwonek, który wypuści go z klasy na upragnioną przerwę. Z tą różnicą, że ona chciała to tej klasy wejść. 
Zaczęła przerzucać kartki w notatniku, szukając miejsc, które jeszcze zostały jej do odwiedzenia. Tylko jedno, ale za to najgorsze. Dom Weroniki. Tego obawiała się najbardziej, bo jak mogą zareagować rodzice zmarłej dziewczyny na wizytę adwokat, która broni rzekomego mordercy ich córki? Wiedziała, że udając się tam, będzie igrać z ogniem, ale chciała poznać wersję wydarzeń rodziców. 
Po odgłosie dzwonka, z klas wybiegły tłumy dzieciaków. Prawniczka postanowiła poczekać, aż tłok się rozrzedzi. Z klasy wyszła bardzo zmęczona nauczycielka i już miała zamykać klasę, ale Katarzyna ją zatrzymała.
- Przepraszam, że przeszkadzam -  chwyciła ją za ramię, trochę za mocno – ale chciałabym z Panią porozmawiać. Nazywam się Katarzyna Skutnik i jestem, byłam, w każdym razie próbuję udowodnić niewinność Tomasza Kuczyńskiego, który został oskarżony o brutal...
- Dobrze, wiem, kim Pani jest. Proszę, wejdźmy do klasy. Nie rozmawiajmy o takich rzeczach na korytarzu, bo jeszcze dzieci usłyszą.
Nauczycielka zajęła miejsce przy biurku, a prawniczka usiadała w pierwszej ławce. Tak samo jak w podstawówce, zawsze pierwsza ławka, pomyślała.
- Skoro już jesteśmy w klasie, w czym mogę Pani pomóc? -  zapytała uprzejmie.
- Jak zapewne wie Pani, Tomasz jest teraz w więzieniu i może pozostać tam do końca swojego życia, jeśli nikt nie udowodni, że wcale nie zabił Weroniki. Dowiedziałam się, że była Pani jego wychowawczynią i chcę zadać Pani kilka pytań o jego czasy szkolne. Zdaję sobie, że było to dosyć dawno temu i może Pani już tego nie pamiętać, ale...
- Akurat Tomka zapamiętam na długo – przerwała jej nauczycielka, i nie czekając na pytania, zaczęła opowiadać – ale z tej dobrej strony. Oczywiście, troszkę rozrabiał, ale które dziecko nie, mam rację? – nie czekając na odpowiedź lub chociaż skinienie głowy, kontynuowała – Był bardzo pomocnym i radosnym chłopcem. Dużo się angażował w życie szkoły, swego czasu był nawet przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Uczył się przeciętnie, ale zbytnio nie zależało mu na ocenach. Wolał spędzać czas na podwórku, biegając, grając w piłkę nożną i takie tam. To naprawdę był dobry chłopak, ale wszystkie dowody prokuratury wskazują, że to on zabił tę dziewczynę. Ja sama się na tym nie znam, sama wie Pani najlepiej jak to jest, ale kiedy czytałam te wszystkie artykuły, oglądałam reportaże, to miałam dziwne uczucie, że on jednak tego nie zrobił, że nie powinien tam być – przestała mówić, ale za moment wróciła do rozmowy (A raczej monologu, pomyślała Katarzyna) 
– Nie wiem, co jeszcze mogę Pani powiedzieć. Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam albo przynajmniej zaświeciłam „światełko nadziei” – uśmiechnęła się.
- Czyli nie zauważyła Pani u niego żadnych skłonności...
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Powiedziałam, to był naprawdę dobrze wychowany, uprzejmy i aktywny chłopak. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że moja słowa na niewiele się zdadzą w sądzie. Tam potrzeba solidnych dowodów a nie opinii starej wychowawczyni – mówiła to, jakby Katarzyna wcale nie miała o tym pojęcia. 
Prawniczka podziękowała jej za rozmowę, nauczycielka odprowadziła ją do drzwi. Po wyjściu okazało się, że trwa jeszcze przerwa. Kobieta przedzierała się przez tłum biegających i śmiejących się dzieci. Naprawdę im  zazdrościła, że mogły żyć tak beztrosko, że jednymi ich zmartwieniami były oceny. Ona walczyła, i nie bała się tego powiedzieć (w myślach), o życie człowieka. Bo przecież to od niej zależy, czy Tomasz Kuczyński resztę swojego życia spędzi za kratami więzienia czy będzie mógł żyć beztrosko przynajmniej po części.
Teraz czekała ją najgorsza część. Próbowała, właśnie, „próbowała” to najlepsze słowo, się na nią przygotować, ale to na nic się zdało. Gdy patrzyła na ekran swojego telefonu i widziała, jak z każdym krokiem zbliża się do domu rodziców Weroniki, jej strach i niepokój wzrastały. To tylko rozmowa, będziemy tylko rozmawiać. Jednak może dojść do czegoś więcej, nie wiadomo jaki jest ojciec Weroniki. Nic jej pomagało, żadne dobre myśli nie mogły przebić się przez mur tych złych, które powracały za każdym razem niczym bumerang. Trudno, najwyżej wyjdzie stamtąd z niczym. Ale nie może, przecież ten dom to prawdziwa skarbnica dowodów i zeznań. Zeznań uwalniających i tych, które mogą tylko pogorszyć sytuację jej klienta. Ale z drugiej strony, co gorszego może mu się przydarzyć? Ma już dożywocie. Myśląc to, śmiała się, mimo że wiedziała, iż nie powinna. 
Po chwili rozmyślań usłyszała pisk telefon. Właśnie dotarła do celu. Stała tuż przed domem państwa Truszyński. Duży, najprawdopodobniej niedawno wyremontowany dom, który od reszty świata odgradzał wysoki metalowy płot, sprawiał wrażenie opuszczonego, pomimo że dookoła niego rosło mnóstwo zieleni. Rabatki kwiatków, ogromne drzewo, którego Katarzyna nie mogła zidentyfikować (zawsze nie po drodze było jej z biologią), zasłaniały budynek. 
Kobieta stała przed bramką, do ostatniej chwili nie wiedząc, czy powinna wejść do środka. Niby miała przygotowana pytania, które chciała zadać rodzicom Weroniki, ale bardziej prawdopodobne było to, że emocje i napięta atmosfera wezmą górę i rozmowa pójdzie w zupełnie innym kierunku. Po długich namysłach podeszłą do dzwonka, nacisnęła przycisk i czekała na otwarcie drzwiczek. Zabrzmiał ostry dźwięk i popchnęła bramkę. Już miała wyciągać rękę, aby zapukać do drzwi, ale otworzyły się same. Stanęła w nich młoda dziewczyna o rudych włosach. Miała na sobie szerokie dresy, sportową koszulkę i rozciągniętą bluzę. Była równie zdzwiona, co prawniczka.
- W czym mogę pomóc? – zapytała rudowłosa.
- Zapewne wie Pani, kim jestem. Nazywam się Katarzyna Skutnik i broniłam Tomasza Kuczyńskiego, który... – przerwała. Zawsze ktoś jej przerywał.
- Dobrze, już skojarzyłam. Ale nadal nie rozumiem, co Panią do nas sprowadza? Przecież Tomek został już skazany.
- Czy możemy porozmawiać w środku? – odrzekła i ręką wskazała wnętrze domu.
Dziewczyna chwilę się zastanowiła i z lekką niechęcią otworzyła szerzej drzwi. Idąc do pomieszczenia, do którego prowadziła ją dziewczyna, Katarzyna ciągle zastanawiała się, kim ona jest.
- Przepraszam, ale muszę o to spytać. Kim jesteś? – chwilę stała i zrozumiała, że źle zadała pytanie. – To znaczy, chodzi mi o to, co łączyło cię z Weroniką – odpowiedziała lekko zakłopotana.
- Marta Wiśniewska. Jestem jej kuzynką, a przyjechałam tutaj pomóc jej rodzicom. 
No właśnie – rodzice. Przecież oni są w tym domu. Kompletnie o tym zapomniała. Strach, który zniknął pod wpływem nie najgorszej reakcji kuzynki Weroniki, znów powrócił na swoje miejsce.
Finalnie dotarły do pokoju. Okazał się on salonem z dużą skórzaną kanapą i kilkoma beżowymi fotelami. W środku stał szklany stolik kawowy, na którym piętrzyły się brudne kubki i talerzyki. I właśnie przy nim siedzieli rodzice Weroniki – zmęczeni, potwornie smutni, niewidzący żadnego sensu życia. Matka trzymała się na głowę, ciężko oddychając, a ojciec wpatrywał się w pustą ścianę. Ożywili się dopiero, gdy usłyszeli Marty.
- Ciociu, wujku, to jest... – dziewczyna nie zdążyła powiedzieć choć zdania, a matka Weroniki rzuciła się na prawniczkę.
- Ty podła żmijo! Przeklęta babo, zgnij w piekle! 
Mąż i siostrzenica próbowali ją powstrzymać niczym pacjenta szpitala psychiatrycznego. Marta złapała ją za rękę, a mężczyzna objął w talii i przyciągał do sobie. Był to okropny widok. Katarzyna udało się uspokoić matkę Weroniki, posadzono ją na fotelu i podano jej szklankę wody. Prawniczka była zdezorientowana, nie wiedziała, czy ma coś mówić czy lepiej zaczekać aż któryś z domowników rozpocznie rozmowę.
- Tak działa Pani obecność. Wszyscy się Pani brzydzą – rozpoczął po chwilach ciszy mężczyzna -  Po co w ogóle tu się zjawiałaś?! – nie pytając się o zgodę, przeszedł na „ty” – Już wszystko wiadomo – Tomek zabił naszą Weronikę. Nie wiem, co tu jest jeszcze do wyjaśniania. 
- Widzi Pan -  nie znała nawet jego imienia, więc nie mogła posunąć się tak daleko jak on -  wydaje mi się, że to wcale nie Tomasz zamordował pańską córkę.
- Co za brednie opowiadasz?! Tomasz nie jest winny śmierci naszej córki?! Jesteś chyba ślepa i nie widziała tych wszystkich dowodów, które zostały pokazane w sądzie. To  śledztwo czy cokolwiek, co tutaj robisz, jest kompletnie pozbawione sensu. Na twoim miejscu wziąłbym wolne, odpoczął, bo widać, że powariowałaś do reszty.
Wiedziała, że tak to się skończy. Wyszła bez słowa. Zdecydowała, że pójdzie do hotelu i odpocznie. To za dużo wrażeń na jeden dzień. Jeden z najgorszych dni w jej całym życiu, chociaż i tak nieporównywalny z dniem przegranej. 
Wybrała drogę na jeziorem, ponieważ jeszcze raz chciała poczuć się jak na balkonie swojego pokoju hotelowego. Jeszcze raz chciała, by woda i szum wiatru ją uspokoiły. Jeszcze raz pragnęła usłyszeć szelest liści na drzewach, który w Warszawie był zagłuszany przez samochody i wieczny gwar na ulicach. Tak bardzo tego potrzebowała, bardziej niż czegokolwiek innego. Idąc ełcką promenadą, czuła się bardziej zrelaksowana niż po wszystkich masażach razem wziętych. I właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, że na pewno jeszcze tu wróci. Przyjedzie tylko, aby obcować z przyrodą, tylko po kilka chwil spokoju i wyciszenia. 
Gdy dotarła pod hotel, poczuła smutek. Było jej szkoda, że to już koniec jej spaceru, mimo że promenada ciągnęła się jeszcze kilka kilometrów dalej, ale była wyczerpana. Miała udać się prosto do swojej sypialni, ale zatrzymała ją recepcjonistka.
- Pani Kasiu! Mam coś dla pani – podbiegła do niej z pewnym pudełkiem.
Wręczyła jej pakunek.
- Od kogo? – zapytała ze zdziwieniem prawniczka.
- Osoba, która to tutaj zostawiła – sprytnie wybrnęła z ujawniania płci – powiedziała, że wszystko znajdzie Pani w środku.
Katarzyna podziękowała starszej kobiecie i z pośpiechem poszła na górę. Przekręciła zamek w drzwiach i wpadała do pokoju niczym huragan. Rzuciła torbę na łóżko i od razu wzięła się za rozpakowanie tajemniczego pudełka. Gdy rozwiązała czerwoną wstążkę i zdjęła pokrywkę, ujrzała karteczkę, na której widniał napis:
Przestań szukać albo skończysz jak ten szczur.
Podniosła kawałek papieru, a pod nim leżał zdechły szczur.
Nie zdążyła wydać z siebie żadnego dźwięku, a na głowię został zarzucony jej worek.
***
Nie miała bladego ile pojęcia, ile czasu spędziła z materiałem na głowie, ale była pewna, że straciła przytomność. Obudziła się przywiązana do krzesła w jakimś starym budynku. To nie był nawet budynek, to były ruiny. Mimo ogromnego bólu, obróciła głowę i zobaczyła pizzerię, w której pracował Tomasz. To ruiny Zamku Krzyżackiego. Ale jak tutaj się znalazła?
Nagle ktoś uderzył ją w głowę czymś ciężkim. Krzyknęła najgłośniej, jak potrafiła i po chwili usłyszała strzał pistoletu, który miał chyba ją uciszyć. Gdzie ona jest!? W końcu stanął przed nią potężny mężczyzna z bronią w ręku. 
- Albo się zamkniesz, albo strzelę ci w ten łeb! – krzyknął.
Prawniczka była zbyt przerażona, aby cokolwiek mu odpowiedzieć. Przebywanie w tym miejscu, bycie przywiązaną do krzesła były gorsze niż jej koszmary. Próbowała rozerwać sznur, ale bez powodzenia. Chciało jej się płakać, ale wiedziała, by pozostać twardą. Wiedziała, że nie może okazać swojej słabości. To samo mówiła sobie w sądzie przed każdą rozprawą – musisz być silna, nie pokazuj, że coś cię boli – i dzięki temu wygrywała wszystko. Prawie wszystko.
Siedziała i czekała, nie wiedząc, na co. 
Nagle jej oczom ukazała się kobieta z dwoma mężczyznami po bokach. Zaraz, zaraz. Ona skądś ich znała. 
- O Boże – powiedziała o wiele za głośno.
Przed nią stała matka Tomasza i mężczyźni, których widziała na osiedlu. 
- Dzień dobry, Pani Kasiu – powiedziała z szyderczym uśmiechem starsza kobieta – Zapewne mnie znasz, ale i tak ci się przedstawię. Bożena Kuczyńska, matka Tomasza. Ah, no tak, z pewnością mnie pamiętasz. Rzuciłam się na ciebie w sądzie – powiedziała sarkastycznie.
Katarzyna miała ochotę wstać i uderzyć ją w twarz, ale powstrzymywał ją sznur, którym była przewiązana do krzesła. Chociaż, z drugiej strony, może to i lepiej, bo nie wiedziała, jak zareagują na to „ochroniarze” kobiety. Postanowiła jednak wykorzystać to, że nie ma zaklejonych ust i powiedziała:
- Doskonale Panią pamiętam, nie sposób zapomnieć wariatki, która na ciebie się rzuca, czyż nie? – zakończyła równie udawanym uśmiechem co jej poprzedniczka – Proszę wybaczyć mi moją wścibskość – nie przestawała używać sarkazmu – ale nie mogę zrozumieć, dlaczego tu jestem, a ty bardziej, dlaczego Pani tu jest. 
Starsza kobieta roześmiała się i nagle wyjęła z kieszeni pistolet, strzeliła cztery razy, wciąż zanosząc się śmiechem. Wszyscy – łącznie z facetami w czerni (jak nazywała ich teraz w myślach Katarzyna) – byli zdezorientowani albo nawet przerażeni. 
- Już ci tłumaczę, słonko – skinęła głową na jednego z mężczyzn, a ten przyniósł z kąta krzesło, którego prawniczka nie zauważyła – otóż Tomek na pewno opowiadał ci o Weronice w samych superlatywach – piękna, mądra, pomocna, poukładana, nie skrzywdziłaby nawet muchy. Tylko moim zdaniem ona wcale taka nie była. Widziałam, jak Tomek się przy niej zmienia, widziałam, że nie zachowuje się tak, jak wcześniej. Ta dziewczyna po prostu nie miała na niego dobrego wpływu. Próbowałam mu to uświadomić nieskończoną ilość razy, ale, jak możesz się domyślić – lekko skinęła głową – nie słuchał. „Matko, co ty gadasz?!”, „Nie wchodź z buciorami w moje życie!”, „To nie jest twoja sprawa, z kim się zadaję, jestem już dorosły!”, to tak do mnie mówił. Z każdym dniem zauważałam, jak zbliżają się do siebie, po pewnym czasie już nie na płaszczyźnie przyjacielskiej. No i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, ta dziewucha nie mogła zabrać mi mojego synka. Strzeliłam, załatwiłam. To wszystko był tak banalnie proste.
Prawniczka nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Ta kobieta była chora psychicznie, zabiła znajomą swego syna, bo rzekomo w jej obecność zachowywał się inaczej? Patrzyła na nią z obrzydzeniem, tego nie można było w jakikolwiek sposób usprawiedliwić. Patrzyła na facetów w czerni ustawionych za morderczynią niczym królewska gwardia. Jak oni mogą ślepo podążać za tą psycholką? Z drugiej strony był to bardzo śmieszny widok -  staruszka, a wokół niej groźni mężczyźni z broniami. Prawie jak mafia.
- Jest Pani okropna. Dlaczego Tomek został w to wmieszany? Wiem, że po części i tak by był, ale czemu nie przyznała się Pani do winy i uwolniła do od konsekwencji czegoś, czego nie zrobił? Nie jestem w stanie tego zrozumieć.
- Weronika nie żyła, a on załamałby się po jej śmierci. Poszedł do więzienia i teraz zapewne myśli tylko o wydostaniu się stamtąd – odpowiedziała ze spokojem.
- To, co Pani mówi, kompletnie nie ma sensu. Więzienie jeszcze bardziej go dobija, cały czas myśli, dlaczego tu jest. Czasami pewnie pojawia się myśl, że to może on zabił Weronikę i tego nie pamięta. Nie wiem, jak może Pani żyć sama ze sobą.
Ta kobieta w ogóle nie ma kręgosłupa moralnego, pomyślała prawniczka. Chciało jej się płakać, kolejny już raz po rozprawie. Tym razem dlatego, że poczuła się głupia, poczuła się jak idiotka, która nie umiała połączyć faktów i uniewinnić człowieka. Co chwilę starała się sobie przypomnieć, że nikt nie domyślał się, iż to matka oskarżonego stała za zabójstwem, ale te dobre myśli były zaćmiewane przez dołujące. 
- Zamierzacie mnie tu trzymać w nieskończoność? – spytała wyczerpana.
- Zadawaj mniej pytań – odrzekł mężczyzna, którego spotkała na blokowisku.
Cała czwórka siedziała w ciszy. Można było wywnioskować, że to „porwanie” nie jest dobrze zorganizowane. To szaleństwo – siedzą w ruinach zamku czekając na...
I w tej chwili rozległ się odgłos syreny policyjnej. Porywacze nie byli przygotowani na coś takiego, myśleli, że to porwanie idealne. W pośpiechu zaczęli rozwiązywać prawniczkę. Mężczyźni chwycili ją i prowadzili po bardzo starych schodach. Po wyjściu na powietrze zaskoczyły ich policyjne radiowozy ustawione wzdłuż muru. Policjanci stali przed samochodami z pistoletami. Faceci w czerni byli zdezorientowani. Właśnie, tylko faceci, a gdzie matka Tomasza? Uciekała na tył zamku. Została jednak zauważona przez funkcjonariuszy, którzy zaczęli ją gonić. Ci, którzy zostali zajęli się skuwaniem mężczyzn. Prawniczkę zaprowadzono do jednego z policyjnych aut, nie mówiąc przy tym ani słowa. Drogę na posterunek przebyli w ciszy.
***
Katarzyna Skutnik dumnie wchodziła po schodach warszawskiego sądu. Zmierzała na salę, na której już niedługo miała rozpocząć się jedna z najważniejszych rozpraw w jej życiu.
- Proszę wstać, Sąd idzie. 
- Otwieram posiedzenie sądu, na którym będziemy rozpatrywali sprawę zabójstwa Weroniki Truszyńskiej. 
Zaczęło się.

Hubert Piotrowski
Praca literacka na konkurs "Zakamarki Ełku"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lyck Sosnowe wrzosowiska rodziny Koschull

 Sosnowe wrzosowiska, budynki mieszkalno gospodarcze rodziny Koschull. Lyck - Ełk Kiefernheide - Sybba - Szyba Chodząc po lesie natknąłem się na 3 słupy. Na dawnych mapach , to miejsce nie ma żadnej nazwy. 1938r W sieci znalazłem słabo opisane zdjęcie które idealnie mi pasuje do znaleziska. 1930-1940r Pasują mi tu te 3 słupki jak, pokrywa się też z układem starej mapy i tym co jeszcze dziś zostało w lesie po fundamentach, oraz nazwisko Koschul. A tak wygląda teren na mapach Geoportal.gov.pl Niestety nie doszukałem się niczego o tej rodzinie.

EnerGenie EG-PMS2-LAN

Nie polecam! Zdarzało się jej zawieszać, kontrola z aplikacji na komórce często nie działała. Lepiej sprawowała się aplikacja innej firmy (aczkolwiek do zarządzania jedynie lokalnie). Do tego jej piszczenie i brzęczenie było strasznie irytujące i męczące. Po 2 latach przestały się odzywać dwie sztuki, zdaje się że to układ sterowania padł, bo jeden strasznie się grzeje a w drugiej sztuce piszczy.

Forticlient VPN SSL Stop 40%

Na Windows 10 po którejś tam aktualizacji przestało działać połączenie VPN w aplikacji forticlient. Zestawienie połączenia kończyło się zawsze przy 40% z komunikatem jak niżej. Nie pomaga ponowna instalacja clienta, jedynie przywrócenie systemu sprzed aktualizacji windowsa, ale to żadne rozwiązanie. Problemem jest ustawienie proxy w IE (pomimo tego iż nie powinno ono mieć znaczenia). Należy je wyłączyć.